• Najnowsze Newsy

    środa, 27 grudnia 2017

    Nowa Lewica, rewolucja kulturana, globalistyczna ideologia progresywna

    globalistyczna ideologia progresywna a Polska

    Co chroni polską mentalność narodową przed wpływem globalistycznej ideologii progresywnej? Czy są to ponadczasowe wartości narodowe, tradycje? A może to specyficzna historia, której nie doświadczył Zachód sprawia, że większość Polaków posiada odporność na wirus progresywnej ideologii?
    Znalezienie odpowiedzi na pytanie, dlaczego w Polsce globalna ideologia progresywna nie znajduje masowego poklasku, jest kluczowe, jeśli Polska ma nie tylko być, ale pozostać odporna na globalny wirus progresywnej - neo-marksistowskiej - ideologii. Warto w tym względzie słuchać tych głosów z Zachodu, które pochodzą od ludzi, którzy na przestrzeni własnego życia doświadczyli jak ich tradycje są niszczone, a wartości narodowe podważane. Wielu z nich próbuje zrozumieć nie tylko Polski, ale również środkowoeuropejski fenomen społeczny, który skutecznie broni się przed przekazem globalistycznej ideologii progresywnej, który jednocześnie jest przekazem dominującej kultury zachodniej. Próbują oni zrozumieć ów fenomen nie na potrzeby Polski, ale na potrzeby znalezienia antidotum na globalistyczną ideologię progresywną dla społeczeństw własnych krajów, a wielu z nich wnosi świeże spojrzenie outsidera w stosunku do polskiej kultury społecznej.
    Konserwatywny publicysta, pracownik administracji Białego Domu za czasów Reagana James Pikerton prowadzi rozważania nad wspomnianym środkowoeuropejskim fenomenem w artykule: "Jak rewolucja kulturalna i dziedzictwo komunizmu przekształciły lewicę europejską w prawicę" http://www.breitbart.com/national-security/2017/12/06/pinkerton-how-cultural-revolution-and-the-legacy-of-communism-turned-europes-left-into-the-right/ 
    "Ujawnienie, że filia Google YouTube "poddała kwarantannie" oficjalny film wyprodukowany przez konserwatywny rząd Polski, dotyczący kryzysu migracyjnego w Europie pojawił się w nagłówku  Breitbart News z dopiskiem, niczym z ponurego dowcipu "Archipelag Gułag", będącym odniesieniem do Archipelagu Gułagów, określenie sieci obozów dla więźniów politycznych w Związku Radzieckim - stanowiąc wyraźne przypomnienie pojawiającego się zjawiska: Wschód jest teraz bardziej konserwatywny niż Zachód.
    Oznacza to, że Europa Wschodnia jest teraz bardziej konserwatywna, niż nie tylko Europa Zachodnia, ale także szerzej niż Zachód jako całość, w tym USA, a także wiele z wiodących korporacji, takich jak Google. (I tu możemy zatrzymać się, aby zauważyć, że z powodów, które staną się oczywiste, używamy politycznych "kalek" pozostałych po Zimnej Wojnie; jest to oczywiście fakt geograficzny, że Praga jest w rzeczywistości na zachód od Wiednia, i że Budapeszt jest dalej na zachód niż Ateny.)
    Oczywiście, jest wielu konserwatystów na Zachodzie, w tym w strukturach władzy, ale niezaprzeczalne jest to, że "dominujące elity" mediów i kultury korporacyjnej są coraz bardziej pod wpływem globalnej progresywnej ideologii. A w Wieku Informacji to ma ogromne znaczenie - o czym przypomina nam informacja o "politycznie poprawnym" zakazie dla polskiego wideo.
    Możemy więc cofnąć się i zapytać: jak to się stało, że większość ludzi w, powiedzmy, Polsce lub na Węgrzech, nadal wierzy, że stare prawdy - dotyczące wiary i rodziny, patriotyzmu i nacjonalizmu - są wartościowe i warte zachowania? A w tym samym czasie, jak to się stało, że tak wielu ludzi na Zachodzie uwierzyło, że te stare prawdy są przestarzałe, a może wręcz fałszywe?
    Krótką odpowiedzią jest oczywiście, że kraje europejskie, które żyły pod władzą komunizmu, są o wiele bardziej prawicowe niż kraje, które tego nie doświadczyły. I dalej możemy zaobserwować, że te "prawicowe skrzydła" są przeciwstawne wobec internacjonalistycznych, podważających suwerenność krajów konglomeratów, jak Unia Europejska, a także globalnych korporacji, które wolą współpracować z UE, w przeciwieństwie do poszczególnych państw narodowych.
    Polskie gorzkie doświadczenia z komunizmem sięgają prawie wiek temu. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r., po pierwszej wojnie światowej, Polska stoczyła udaną wojnę o przetrwanie z nową "bolszewizowaną" Rosją w latach 1919-1921. A jednak w 1939 r. odrodzony Związek Radziecki Stalina połączył się z hitlerowskimi Niemcami, by podbić kraj. I tak przez większą część sześciu lat wojny, Polska była "skrwawioną ziemią"; miliony zginęły w wyniku walki, głodu i bezpośredniej eksterminacji. A potem, w 1945 r. tak jak stało się z Węgrami, imperializująca się Armia Czerwona opanowała polskie ziemie, pozostając w tym miejscu przez prawie pół wieku.
    Potem są Węgry. W 1919 r. rewolucyjna "Węgierska Republika Radziecka" Béli Kun przejęła władzę w Budapeszcie. Powstały "czerwony terror" był krótki - Kun został wkrótce obalony i ostatecznie zesłany do ZSRR - a jednak pozostawił niezatarty ślad na Węgrzech. Od tego czasu Węgrzy byli zdecydowanie antykomunistyczni.
    Jednakże tragicznie, Węgry dokonały moralnie katastrofalnej i geopolitycznie katastrofalnej decyzji, stając po stronie Hitlera podczas II wojny światowej; w 1945 r. klęska Węgier w tym konflikcie doprowadziła komunistów do władzy - tym razem na bagnetach sowieckiej Armii Czerwonej (chociaż Kun, stary bolszewik, nie mógł być częścią tego Czerwonego Powrotu, wiele lat wcześniej Stalin rozkazał go zastrzelić).
    Jak wszyscy pamiętamy, również na Węgrzech era komunistycznej dominacji trwała prawie 50 lat i, co nie jest zaskoczeniem, to doświadczenie tylko pogłębiło antykomunistyczne postanowienie Węgier.
    Dziś, po tych wstrząsających doświadczeniach, dwa dawne kraje komunistyczne - a dokładniej dwa kraje, które niegdyś były zniewolone przez komunistów - utrzymują tradycyjne wartości, które kiedyś deptali Czerwoni.
    Rzeczywiście, Węgry, Polska i inne kraje europejskie o podobnej historii wydają się podejrzliwe wobec jakichkolwiek zjawisk politycznych, które nawet trochę przypominają komunizm.

    I tak teraz przechodzimy do Europy Zachodniej. Owa nigdy nie doznała podboju komunizmu, a jednak w ciągu ostatniego półwiecza widziała swoistą lewicową rewolucję kulturalną, w ramach której stare filary porządku społecznego zostały zerodowane, a nawet zniszczone, nawet jeśli siła ekonomiczna korporacji - zwłaszcza jeśli chodzi o technologie cyfrowe i ich sojuszników "finansową nadklasę" - jeśli jakakolwiek, została wzmocniona. W ten sposób możemy zobaczyć Matrix, w którym firma taka jak YouTube może zdecydować, ze względu na swój w"kalifornijski styl poprawności politycznej", aby cenzurować wideo stworzone suwerennie na drugiej półkuli świata - i ma ekonomiczną i technologiczną moc by to zrobić
    W Europie wyraźnym ucieleśnieniem tej wolno postępującej rewolucji kulturalnej jest Unia Europejska. UE zdecydowanie nie jest komunistyczna, w tym sensie, że prywatna własność jest normą, nawet jeśli oczywiście sektor publiczny również ma duże znaczenie. I oczywiście ma wolne wybory, a nie realne Gułagi.
    Mimo to UE słynie z coraz większego "deficytu demokracji" - to znaczy zdolności urzędujących biurokratów w Brukseli do ignorowania opinii publicznej, gdy chcą zrealizować swoją wolę.
    Dla eurokratów ta antydemokratyczna władza jest cechą, a nie wyjątkowym błędem. W końcu misją UE jest erozja nacjonalizmu i narodowej suwerenności na rzecz mantrycznego celu "głębszej integracji europejskiej" - kontynentu bez granic. Taka bezgraniczność, rzecz jasna, zapewnia dokładnie taki rodzaj rynku między-oceanicznego, którego tak gorąco pragnie firma taka jak Google.
    Widzimy więc: UE jest hybrydyczną mieszanką biurokracji, władzy korporacyjnej i ideologii progresywnej, wszystkich połączonych spiralnie, działających przeciwko interesom konserwatywnego państwa narodowego, takiego jak Polska. I nie liczcie, że UE będzie się śpieszyła się do obrony Polski w kwestii tego niepoprawnego polityczne "Goolag" wideo.
    W ten sposób możemy dostrzec w całości wymiary podziału Wschód-Zachód: nacjonalistyczny Wschód i post-nacjonalistyczny Zachód.
    Bez wątpienia post-nacjonalistyczna ścieżka jest preferowana przez wielu na Zachodzie - a nigdzie bardziej niż w Niemczech.
    Jednak post-nacjonalizm w stylu UE jest niezwykle groźny dla byłych krajów komunistycznych, które pamiętają, że to ich nacjonalistyczny duch - przede wszystkim polski ruch "Solidarność" na początku lat 80. - pomógł uwolnić ich od uścisku komunizmu. Tak więc dzisiaj, dla wschodnioeuropejskich "uszu", "oda UE do internacjonalizmu" - w tym międzynarodowego korporacjonizmu - brzmi trochę jak frazy z Międzynarodówki, starej komunistycznej pieśni marszowej.

    Możemy dodać, że ten sam nacjonalizm zapanował w krajach, które kiedyś przyjęły komunizm, jakkolwiek brutalnie i niedemokratycznie. Tak jest na przykład w Rosji i Chinach.
    W Rosji Putin nie jest demokratą i żadnym przyjacielem Zachodu, a mimo to działa zgodnie z rosyjskimi narodowymi potrzebami - nie ma w nim ani śladu proletariackiego internacjonalizmu. (A jeśli Rosjanie byliby w stanie wykorzystać swoje hakerskie możliwości do penetrowania zachodnich mediów społecznościowych, w tym YouTube, to jest to kolejne przypomnienie, że polityka zagraniczna i bezpieczeństwo narodowe powinny być zarządzane przez narody, w przeciwieństwie do korporacji).
    A jeśli chodzi o Chiny, to tak, nadal są one oficjalnie prowadzone przez partię komunistyczną, ale trudno jest znaleźć kraj na świecie, który jest tak jawnie i "pobożnie" kapitalistyczny. A także, oczywiście Chińczycy są silnie nacjonalistyczni; Pekin oświadczył na przykład, że nie ma zamiaru przestrzegać międzynarodowego orzeczenia sądu wydanego przez - jakże inaczej? - Hagę w Holandii, wzywając do zaprzestania i zaniechania militaryzacji różnych spornych wysp na Pacyfiku. Innymi słowy: najpierw Chiny.
    Tak więc widzimy: prawie we wszystkich krajach, w których kiedyś panował komunizm, dziś jest on aktywnie obrzucany błotem, a rosnący duch nacjonalizmu jest częścią tego antykomunistycznego sprzeciwu.
    Jednak gdy rozglądamy się po Zachodzie, widzimy, że standardowe myślenie - zwłaszcza wśród elit - przebiega w odwrotny sposób. Na Zachodzie, który nigdy nie cierpiał pod komunizmem, widzimy rozkwitający duch głośno obwieszczanego post-nacjonalizmu. Dzisiaj ludzie z Zachodu przyjęli nowego ducha internacjonalizmu. I choć ten duch jest lewy, to nie jest komunistyczny, ani nawet szczególnie anty-korporacyjny. Zamiast tego "progresywizm" jest dziś melanżem ekologii, wielokulturowości, politycznej poprawności i seksualnej desublimacji. I owszem, w tym miksie występuje otwartość granic - rodzaj hołdu dziedzictwa owego starego ideału proletariackiego internacjonalizmu.

    Tak, może wydawać się dziwne, że doświadczenie kapitalizmu wywołało tak wiele anty-kapitalistycznego myślenia, ale jak mówią, historia jest świętem ironii.
    Aby spojrzeć na to zjawisko, możemy sięgnąć do przełomowej książki z 1976 r. autorstwa socjologa Daniela Bella, The Cultural Contradictions of Capitalism. Krótko mówiąc, argumentem Bella było to, że kapitalizm opierał się na ciężkiej pracy, samodyscyplinie i opóźnionej satysfakcji.
    Jednak przewrotnie, bogactwo wytwarzane przez kapitalizm wspiera rozwój wartości, które są wrogo nastawione do kapitalizmu lub do jakiegokolwiek strukturalizowanego porządku.
    Najwyraźniej bogate kraje, jak bogaci rodzice, mają sposób na produkcję zepsutych bachorów. Te zepsute bachory, możemy dodać, teraz występują w każdym wieku i w każdym wieku trudno jest namówić "braci", aby zrobili coś pożytecznego lub konstruktywnego.
    Tutaj możemy przytoczyć zwięzły tweet z @ Lord_Keynes2 (można przypuszczać, że jest to pseudonim), wskazując artykuł przytoczony przez tego autora na temat obrzydzenia zachodnich mediów w stosunku do konserwatywnego rządu Polski.
    "Polacy przeżyli koszmar komunizmu, ale nie doznali strasznej rewolucji kulturalno-lewicowej, którą nasza kultura zachodnia przeżywa od lat sześćdziesiątych. Stąd normalne, naturalne pragnienie posiadania przez Polaków ojczyzny narodowej jest traktowane z oburzeniem przez wszystkich tradycyjnych "podejrzanych"."
    Innymi słowy, zachodnie elity nie są zadowolone z biczowania samych siebie i swoich krajów wyniszczającą rewolucję kulturalną; chcą także biczować świat.
    Widzimy więc paradoks: Polacy (i inni) cierpieli z powodu komunizmu i pobrali naukę z tego doświadczenia, którą jest "trzeźwy" anty-komunizm, a także zdroworozsądkowa chęć do zachowania własnej kultury i narodowości.
    Tymczasem Zachód nie cierpiał z powodu komunizmu, a jednak wielu ludzi z Zachodu odeszło od chęci zachowania pokoju i dobrobytu z dziwnym poczuciem nienawiści do samych siebie, którą następnie projektują na innych.
    Oto, gdzie jesteśmy dzisiaj: lewa strona jest prawą stroną, a prawa strona jest lewą stroną"

    Czytając artykuł Pikertona jednoznacznie można zauważyć, że wskazuje on na "dziejowe doświadczenia" jako te, które wykształciły pokolenie/pokolenia w krajach Europy Środkowo-Wschodniej posiadających system immunologiczny odporny na "progresywnego" wirusa. W pełni zgadzam się w tym względzie z Pikertonem. Jednocześnie zgadzając się z nim nie mogę nie przyjmować tezy, iż odporność na - neo-marksistowskiego/progresywnego - wirusa jest czasowa. Nie jest to odporność wynikająca ani z tradycji, ani z religii, ani z kultury społecznej w co chciałoby wierzyć wielu naiwnych, polskich komentatorów politycznych, szczególnie związanych z tradycyjnym konserwatyzmem. Albowiem pokolenie dzisiejszych 20-latków nie ma żadnych doświadczeń z komunizmem, a także doświadczeń "zmian systemowych" lat 90., które to doświadczenia posiadają tak dzisiejsi 50 latkowie jak też 30 latkowie, którzy w każdym społeczeństwie są "siłą przewodnią narodu", a które to doświadczenia stworzyły system immunologiczny wobec progresywnej ideologii opisywanej przez Pikertona i promowanej przez globalne ośrodki od UE po najpotężniejsze korporacje Zachodu. Jeśli dzisiejsi 30/50 latkowie nie stworzą kultury społecznej, która będzie pozwalała kreować przyciągający przekaz dla dzisiejszego, młodego pokolenia, który będzie dotyczył znaczenia przede wszystkim wolności, indywidualizmu, patriotyzmu w kontrze do kolektywizmu/egalitaryzmu, globalnego internacjonalizmu, złudnego bezpieczeństwa zapewnianego przez instytucje, wówczas prędzej czy później system immunologiczny narodu przestanie być odporny na stale modyfikującego się wirusa neo-marksizmu/progresywizmu. Wprawdzie pokolenie Z na Zachodzie jest bardziej konserwatywne, niż pokolenie Y, co jest wskazywane jako jeden z powodów wygranej Trumpa, to jest to pokolenie, które ewentualnych zmian na Zachodzie będzie mogło realnie dokonywać dopiero za minimum dekadę. Jednocześnie owe zmiany wcale nie są pewne, jako że wszystkie struktury instytucjonalne są masowo opanowane przez przedstawicieli środowisk "progresywnych" począwszy od feministek, a kończąc na socjal-liberałach, co będzie znacząco utrudniało możliwości wchodzenia w struktury instytucjonalne "liberalno-konserwatywnego" skrzydła pokolenia Z. W ten sposób co najmniej przez dekadę, jeśli nie przez znacznie dłuższy czas zarówno korporacje jak też media amerykańskie będą intensywnie promowały na całym świecie swój "progresywny" przekaz, a który jest niewątpliwie przekazem dominującym kulturowo, co zapewnia mu niebywały wpływ na świadomość społeczeństw w globalistycznym świecie i bez względu na szerokość geograficzną.

    Oprócz przeżyć historycznych związanych z komunizmem, który dotyczy dzisiejszych 50 latków, jak też "zmiany systemowej" lat 90., co dotyczy 30/40 latków, należy również brać pod uwagę, że Polska jest tak pod kątem cywilizacyjnym, jak też szczególnie wpływu zachodniego przekazu kulturowego, zacofana w stosunku do krajów Zachodu. Nie sądzę, by zwłaszcza przeciętny obserwator w połowie rządów Reagana w 80. latach w USA - gdy ortodoksyjni konserwatyści zdobywali olbrzymie poparcie w takich akcjach jak próby cenzurowania muzyki metalowej - zdawał sobie sprawę, że w drugiej dekadzie XX wieku na uniwersytetach kalifornijskich i nowojorskich brak używania kilkudziesięciu "gender" zaimków będzie wiązało się z wyrzuceniem z pracy czy uczelni, czy też napisanie opinii cytującej naukowe badania, a dotyczące różnic płciowych wpływających  na generalne zachowania kobiet i mężczyzn, w miejscu pracy będzie wiązało się z jej utratą - sprawa Jamesa Damore. Takie przykłady można jedynie mnożyć. Jednocześnie żaden przeciętny obserwator na przełomie lat 80/90 w Wielkiej Brytanii nie mógł spodziewać się, że w drugiej połowie XXI wieku tysiące ludzi będzie wsadzanych do aresztu za krytyczne wypowiedzi w Internecie - przestrzeni publicznej - dotyczące Islamu czy feminizmu, a w ramach przepisów prawnych dotyczących "mowy nienawiści". Dokładnie tak samo przeciętny obserwator w Polsce nie zauważa zagrożeń związanych z wpływem wirusa ideologii progresywnej na kulturę społeczną Polski w perspektywie dekady lub dwóch. Jednak to zagrożenie jest jak najbardziej realne. Jeśli system immunologiczny wobec owego wirusa posiada odporność jedynie czasową, wynikającą z historycznych przeżyć konkretnych pokoleń - a taka jest moja teza - wówczas brak podjęcia intensywnych działań w sferze kultury społecznej, które mają na celu stworzenie długofalowej odporności, może z dużym prawdopodobieństwem prowadzić do sytuacji, gdy nikt nie zauważy kiedy pojawi się infekcja, której nie będzie można powstrzymać lub jej powstrzymanie jej będzie nadzwyczaj trudne, a co możemy obserwować obecnie w takich krajach jak Kanada, USA, Australia, Wielka Brytania, itd.  

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz

    PolitycznyPEPE

    KulturowyPEPE

    SpołecznyPEPE