• Najnowsze Newsy

    wtorek, 24 lipca 2018

    Wałęsę nie stworzyła tylko III RP, Wałęsę stworzyła również opozycja antykomunistyczna, Solidarność, większość prawicy

    kto stworzył Bolka

    Narracja dotycząca Wałęsy w formie "opowieści dziwnych treści", którą ze szczególną intensywnością prezentuje środowisko opozycjonistów "S" z czasów PRL, zwłaszcza w ramach środowiska PIS, jest tak śmieszna, że nadaje się na jeden z najlepszych skeczów o Polsce nie tylko XX, ale też XXI wieku. W tej przedziwnej narracji okazuje się, że Wałęsa nie wykazywał poziomu inteligencji niższego, niż gorylica Koko, zanim paranormalne zdolności Michnika, technologie ufoludków w rękach GRU, BND, francuscy Marksiści oraz Feministyczne Koło Gospodyń Wiejskich z Zimnej Wódki nie zamienili go w amebę.

    Podstawowym problemem, gdy mówi się o tym, jak ta karykatura polityka, figury publicznej, opozycjonisty, a nawet robotnika nie tylko powstała, ale stała się wręcz intelektualnym reprezentantem Polski na arenie międzynarodowej, jest to, że ludzie mają krótką pamięć. Owa karykatura nie tylko powstała, ale także stała się tym gargantuicznym tworem karykaturalnym przestrzeni publicznej, który od lat ośmiesza Polskę gdzie tylko się, da poprzez intensywną pracę wszystkich środowisk politycznych, które miały istotny głos na politycznej scenie 27 lat III RP. Spoglądając na proces nowotworzenia się mitu Wałęsy oraz możliwości unikania przez Wałęsę jakichkolwiek konsekwencji swoich zachowań poprzez podczepianie się pod kolejne środowiska polityczne można dobitnie zobaczyć typową dla polskiej sceny politycznej patologię. Polska polityka jest "nieoczyszczalna" i cały czas trwa w układach solidarnościowych, postsolidarnościowych i postkomunistycznych. Polską cały czas rządzą trzy kluczowe siły, które można określić jako postkomuna, "solidaryści" z Solidarności oraz "socjaliści z ludzką twarzą" z opozycji za PRL. W ciągu 27 lat III RP zmieniały się partie, ale te środowiska zawsze trzymały lejce w najważniejszych, nowych tworach politycznych. Pochodzenia środowiska postkomuny nie trzeba za bardzo tłumaczyć. Środowisko to było i jest przede wszystkim związane z SLD i PSL, ale wielu członków tego środowiska stawało się politykami partii "solidarystów" i socjalistów z ludzką twarzą, a dobitnymi tego przykładami są Rosati czy Piotrowicz. Jeśli chodzi o wyjaśnienie pochodzenia środowiska solidarystów to, są to wszyscy ci ludzie związani z Solidarnością, którzy popierali próby łączenia kapitalizmu z chrześcijańskimi mrzonkami o socjalizmie, które powstały, gdy KK zdecydował się zacząć przyciągać do siebie robotników zafascynowanych socjalizmem i komunizmem, a czego pierwszym przejawem był solidaryzm. Przedstawicielami tego środowiska są zarówno Kaczyński, jak i Morawiecki. Natomiast środowisko "socjalistów z ludzką twarzą" to środowisko zawiedzionych komunistów, którzy jeszcze w PRL pozostając marksistami, przyjęli zachodnie reinterpretacje Marksizmu oraz pseudo-liberałowie, którzy przyjęli za podstawę rozumienia liberalizmu opaczne jego wizje przygotowane przez Nową Lewicę. Do przedstawicieli tego środowiska zaliczali się Geremek czy Mazowiecki, a do dziś zaliczają się Michnik, Petru czy Tusk. Na przestrzeni historii politycznej III RP te trzy rywalizujące ze sobą środowiska mają pewne cechy wspólne. To przyzwolenie na etatyzm, popieranie rozbudowanego do granic możliwości państwa, "sanacyjne myślenie" o państwie i Narodzie, gdzie to jednostki tworzące Naród są służebne wobec państwa, a nie państwo wobec jednostek tworzących Naród. Wszystkie te środowiska w różnych momentach PRL i III RP intensywnie budowały mitologię Wałęsę. Raz go wspierali, gdy liczyli, że będą mogli sterować Wałęsą i wykorzystać jego fałszywy mit, a raz go opluwali, gdy Wałęsa dla swoich partykularnych interesów zmieniał front. Jednak to Inkarnacja Edka i Dyzmy w jednej osobie, a wykorzystując naturalnie posiadane cechy, rozgrywała te środowiska, jak chciała.
    Dziś członkowie opozycji solidarnościowej wychodzą na mównice i wygłaszają w sprawie Wałęsy "opowieści dziwnej treści". Jeden wiedział to już w osiemdziesiątych, ale mu się zapomniało, drugi zorientował się w dziewięćdziesiątych, ale liczył na poprawę, trzeci się obudził w XXI wieku, ale nie zdążył powiedzieć innym, a jeszcze inny to się w ogóle nie zorientował do dziś. Słuchając tych dyrdymałów włos się na głowie jeży. Jednocześnie człowiek uzmysławia sobie, dlaczego współczesna Polska wygląda tak jak, wygląda. Nie tylko w sferze politycznej, ale każdej innej sferze życia narodowego. Od rzeczywistości społecznej, aż po kulturę narodu. Ludzie, którzy opowiadają takie dyrdymały rzekomo, obalili komunę i rzekomo grali na nosie SB-cji oraz wspierających ich na wycieczkach krajoznawczych radzieckich agentów. Jeśli opisy tego, co Wałęsa wyczyniał, czy opowiadał na spotkaniach z ludźmi "S", zjazdach "S" są choćby w jednej czwartej prawdziwe to, trzeba być skończonym idiotą, by nie uznać, że ma się do czynienia z agentem, prowokatorem, albo człowiekiem niebezpiecznym ze względu na patologiczną głupotę. Dochodząc do takiego wniosku, nie sposób, działając w opozycyjnym czy konspiracyjnym wobec autorytarnej władzy ruchu, nie dojść do konkluzji, że facet klasyfikuje się na listę "całkowicie niewpuszczanych i nieakceptowalnych". Wałęsa przekroczył wszelkie granice, jakie tylko mógł przekroczyć od wywalenia Walentynowicz, poprzez zachowania wobec Płońskiej, aż po jawne okłamywanie uczestników zjazdów "S". Tutaj jednak pojawiają się oczywiście kolejne tłumaczenia w stylu wiecznie się tłumaczących, czyli nie byłeś, nie widziałeś to, co możesz wiedzieć. Odpowiedź na to jest jedna. Nawet środowiska kiboli czy gangi drobnych złodziejaszków potrafią wykazywać w takich sprawach większe przejawy "instynktu samozachowawczego". Nieposiadanie instynktu samozachowawczego jest patologią niezgodną z prawami natury. Wniosek z tego taki, że brak reakcji na zachowania Wałęsy wynikał z tego, że część go otaczających była takimi samymi Bolkami jak on, a część była "pozytywnymi idiotami". Albowiem naprawdę trudno znaleźć robotników z fachem w ręku, którzy karakana Wałęsę nie wywaliliby z drzwiami ze swoich spotkań nie za takie akcje, które wyczyniał na przełomie lat 70/80, ale po prostu za bycie skończonym bucem przy jednoczesnym posiadaniu umysłowości rozwielitki. Bez względu, którą odpowiedź uzna się za prawdziwą, w kontekście powodów braku reakcji na zachowania Wałęsy na przełomie lat 70/80, czy w latach 80., jest to całkowita dyskwalifikacja do realizowania jakiejkolwiek działalności politycznej, czy nawet bycia twarzą organizacji społecznych. Ludzie, którzy mają problemy w regularnym i właściwym dla homo sapiens sapiens kontakcie z rzeczywistością nie mają nie tylko żadnych predyspozycji do kierowania innymi, dorosłymi ludźmi w ramach realizowania działań politycznych czy społecznych, ale nawet drużyną harcerzy na wycieczce po lesie.

    Następne "Michały co tańcowały" to członkowie Solidarności czy opozycji anty-komunistycznej z początków lat 90. Poziom patologicznych zachowań tych środowisk przekracza wszelkie poziomy abstrakcji. Nie może to dziwić, gdy wie się, że Solidarność była zarządzana przez ludzi skrupulatnie wybieranych przez Wałęsę po utworzeniu Tymczasowej Rady NSZZ Solidarność. Na tej samej zasadzie powstawał Komitet Obywatelski, jak też Komitety Obywatelskie "Solidarność" przed wyborami 1989 roku. Jednocześnie Solidarność działająca jako związek mamiła członków funkcjonujących na dołach związku pro-pracowniczymi hasełkami, które rzekomo miały się ziścić w "nowym porządku". Gdy ze względów politycznych i ideologicznych Komitet Obywatelski w Parlamencie zaczął stopniowo się dzielić początkowo na Porozumienie Centrum i Sojusz na rzecz Demokracji, a następnie na kolejne partie, jak Ruch Obywatelski – Akcja Demokratyczna, Kongres Liberalno-Demokratyczny, Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Wałęsa zaczął tracić w oczach "socjalistów z ludzką twarzą". Dla powstałej wówczas Unii Demokratycznej Wałęsa był zagrożeniem ze względu na to, że Inkarnacja Edka i Dyzmy miała tylko jeden cel, czyli karmienie swojego narcystycznego jestestwa, zapewniania sobie ekskluzywnego bytu. Do tego Wałęsie potrzebna była  władza, dla której był w stanie wejść w układ z każdym, kto pozwalał mu władzę zachować. Wałęsa z tego powodu otaczał się zawsze tymi, którzy pozwalali uzyskiwać mu to co, chciał. W zamian Wałęsa, był gotowy sprzedać nawet własną matkę. Takie postacie jak Wachowski funkcjonujące wokół Wałęsy nie są przypadkiem. Wachowski karmił ego Wałęsy, pracował na zachowanie jego władzy i załatwiał "interesiki" swoich ludzi. Natomiast Unia Demokratyczna chciała budować swój "socjalizm z ludzką twarzą" rodem z publikacji członków marksistowskiej szkoły budapesztańskiej na uchodźstwie na Zachodzie. Wałęsa stał się dla nich problemem, bo amoralnej jednostki o umysłowości rozwielitki nie da się "zaczadzić" ideologią, gdyż taka postać ma własną ideologię. Ideologię opierającą się na tym, by zawsze jej było na wierzchu. Odwoływanie się do tak czy inaczej, definiowanego wyższego dobra nie ma sensu. Jednocześnie ludzie związani z ROAD/UD wiedzieli, że nie mają Wałęsy czym przekupić, gdyż ich wizja budowania Polski nie miała szans uzyskać zbyt szerokiego poparcia Polaków. Na ówczesnym etapie — tzw. mądrości etapu — zwolennicy "socjalizmu z ludzką twarzą" musieli odwoływać się do neoliberalizmu, gdyż nie tylko wymagali tego mocodawcy, ale ze względu na to, że jedynie neoliberalizm pozwala zbudować takie struktury państwa, które mogą następnie być przekształcone w wizję państwa z marzeń marksistowskiej szkoły budapesztańskiej. ROAD/UD musieli zatem posiadać własnego kandydata, którym wybrany został Mazowiecki, a który nie wykazywał się radykalizmem ideologicznym. W ten sposób był przyswajalny dla opinii publicznej, ale rozumiał ideologiczny cel środowiska. Wałęsa miał po swojej stronie kontrolowaną przez niego Solidarność, co doprowadziło po karczemnej kłótni i odejścia z Komitetu Obywatelskiego Geremka, Frasyniuka, Turowicza i 63 innych członków. Spór dotyczył oczywiście personaliów, bo Wałęsa potrzebował pełnego poparcia swojej kandydatury na prezydenta, a popierający Mazowieckiego poważnie mu w tym przeszkadzali. Jednak Wałęsę poparli zarówno działacze KLD, jak też Porozumienia Centrum, których prężne działania w komitetach wyborczych były kluczowym wkładem w zwycięstwo Wałęsy w wyborach prezydenckich. Z tego powodu na początku lat 90. wynikły słynne, późniejsze ataki ludzi UD, a przede wszystkim Michnika, na Wałęsę.
    Jak bracia Kaczyńscy, Czabański, Glapiński, itd. tłumaczyli, czy tłumaczą poparcie dla Wałęsy? Wiedzieli lub podejrzewali, że Wałęsa to agent, ale to on gwarantował rzekomo tzw. przyśpieszenie, co obejmowało również dekomunizację. W jaki sposób członkowie ówczesnego PC, czy czołowi działacze ówczesnej Solidarności mogli dojść do takiej konkluzji, to pozostaje poza umysłami największych geniuszy tego świata. Liczenie na to, że agent dokona "odcięcia od koryta" nomenklatury PRL jest mniej więcej tak naiwne, jak liczenie na to, że osiemnastolatka, która dwa lata ćwiczy boks, zleje w ringu kilkadziesiąt kilogramów cięższego mistrza wagi ciężkiej. Poparcie Wałęsy ze strony czołowych działaczy Solidarności i Porozumienia Centrum wynikało li tylko z politycznej gry, gdzie liczono na kontrolowanie Wałęsy. W przypadku PC chodziło także o wzmocnienie polityczne. Problem polega na tym, że takie, nieudolne gry doprowadziły do umocnienia się nomenklatury komunistycznej, stworzenia Konstytucji przez post-komunę i "socjalistów z ludzką twarzą", a także do zniszczenia na wiele lat szans na tworzenie się polskiej elity, która nie byłaby elitą z "sowieckiego odzysku" lub wysłaną w walizkach z Zachodu. To niemal kadmejskie zwycięstwo. Upadek rządu Olszewskiego to był jedynie ostatni śpiew łabędzia. Wałęsa ograł tych wszystkich frajerów, którzy działali w jego komitetach w 1990 roku na czele z takimi tuzami intelektu jak Kurtyka. Co więcej, działający w jego komitetach, a poprzez legitymizowanie Wałęsy doprowadzili do zwiększenia liczby Polaków, którzy zostali przez Wałęsę oszukani. Zresztą wystarczy spojrzeć na wybory z 1990 roku, by zobaczyć, że były one żałosnym teatrem. Obok Wałęsy 100 tys. podpisów zebrał Mazowiecki. Znaczna część antykomunistycznej opozycji popierała agenta Moczulskiego. Post-komuna wystawiła Cimoszewicza. Był też kandydat z kosmosu, który wyskoczył niczym Filip z Konopi, czyli ówcześnie zupełnie nieznany nikomu Tymiński, który przyjechał z Kanady. Zresztą historia kampanii Tymińskiego to doskonały przykład tego, jak "skurwiali ludzie koryta" są w stanie działać, gdy zagrożone są ich interesy. Gdy do drugiej tury nie dostał się Mazowiecki to wszystkie siły postkomuny, "socjalistów z ludzką twarzą" i solidarystów rzuciły się na niego z całym plikiem oczywiście fałszywych oskarżeń. UOP i Kozłowski z MSW oskarżyli go o związki z podejrzewanymi o terroryzm władzami Libii, czy narko-biznesem z Kolumbii. Telewizja Polska oskarżyła go o bicie żony, a Wybiórcza zatrudniła psychologa Samsona, oskarżonego w przyszłości o pedofilię, do wydania "zdalnej" opinii psychiatrycznej, która wskazała, że Tymiński musi być "świrem" = werdykt chory psychicznie. Jedynym kandydatem wartym uwagi w wyborach 1990 roku był Bartoszcze, który pomimo sprzeciwu działaczy dawnego ZSL, uzyskał poparcie Rady Krajowej PSL. Ówczesne PSL zarządzane było przede wszystkim przez członków NSZZ RI „Solidarność”, która ówcześnie była bardzo silną organizacją na wsi ze względu na utratę wpływów ZSL, a co skutecznie udało się zmienić po przegranej Bartoszcze w wyborach prezydenckich, gdy do głosu ponownie doszli działacze ZSL. Pomimo startowania Bartoszcze pod bardzo patriotycznymi hasłami, a także doskonale oceniającymi ówczesną rzeczywistość, jak: "Pamiętaj! Mazowiecki-Wałęsa to program Balcerowicza", "Nie ufaj elitom", "I z zachodem, i ze wschodem, głównie z własnym narodem" nie uzyskał on poparcia, ani opozycji antykomunistycznej, ani Solidarności spoza RI „Solidarność”. Jednocześnie był to jedyny kandydat, który ze względów osobistych dawał pewność rozliczenia nomenklatury PRL. Jego brata Piotra Bartoszcze, współzałożyciela NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność Chłopska”, w 1984 roku zamordowała Służba Bezpieczeństwa. 

    Wałęsa tworzy Komitet Obywatelski

    Wałęsa nie miał żadnego poparcia na początku kampanii 1995 roku. Jednak znów Inkarnacja Dyzmy i Edka rozegrała prawie idealnie swoją kartę. Zaczął się łasić do polityków prawicy, a ci wybaczali mu jego przewiny, jak dzieci zgubione we mgle. Podał publicznie rękę Olszewskiemu, a ten przyjął ten gest. W ten sposób Wałęsa zniszczył jego kandydaturę. Wałęsę ostatecznie poparło Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne, Partia Chrześcijańskich Demokratów, Polskie Stronnictwo Ludowe – Porozumienie Ludowe, Ruch dla Rzeczypospolitej – Obóz Patriotyczny, Stronnictwo Demokracji Polskiej, Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, w 2 turze Partia Republikanie. Wałęsę popierało też środowisko Radia Maryja. Po przegranych wyborach Wałęsa znów zmienił postawę, jak Lis Witalis przeobraził się, tym razem w największego katolika III RP. Założył Chrześcijańską Demokrację III Rzeczypospolitej Polskiej i dogadał się z ludźmi tworzącymi szerokie porozumienie prawicy w ramach AWS, co pozwoliło mu wprowadzić ludzi z ChDIIIRP na listy wyborcze. Wielu z nich dostało się do Sejmu, ale co nie może dziwić większość bardzo szybko szeregi AWS, opuściło. Wybory w 2001 roku to moment, gdy Wałęsa zbliżył się do Platformy Obywatelskiej, gdzie do Senatu z list PO startowali politycy ChDIIIRP. Właśnie od tego momentu Wałęsa związał się z PO, która tak intensywnie broni jego haniebnego życiorysu. Jednak politycy i ludzie związani z Wałęsą, ze względu na wykazywanie rzekomo chadeckich poglądów, nadal intensywnie krążą w licznych środowiskach prawicowych, co jest zresztą kolejnym problemem. Jeśli chodzi o to, co dziś robi Wałęsa to oczywiście, nie walczy on o PO, gdyż wiąże go z PO jakaś ideologiczna więź. On nie ma żadnych poglądów. Jest na to po prostu za głupi. Wałęsa walczy dziś, jak każda Inkarnacja Dyzmy i Edka o zachowanie profitów, z których on korzystał, dla swoich dzieci i wnuków. Zresztą, gdyby Wałęsa widział dla siebie korzyści w krzyczeniu, że trzeba pałować PO, KOD, Obywateli RP, to właśnie tak by krzyczał. Istnieje niestety duże prawdopodobieństwo, że w takim przypadku liczna grupa "pozytywnych idiotów" z "S" z czasów PRL, czy środowisk prawicowych krzyczałaby znowu: "dawaj Lechu", dokładnie tak, jak krzyczeli w 1990, 1995, czy 1997 roku. 

    Jeśli realna zmiana Polski w suwerenne państwo realizujące interesy narodowe ma się udać niezbędne, jest zniszczenie pewnych paradygmatów. Jednym z takich paradygmatów jest "mit solidarności", która rzekomo obaliła komunę. Ów mit w znacznym stopniu obejmuje Bolków takich jak Wałęsa. Nie było żadnego obalenia komuny przez Solidarność. Przedstawione powyżej fakty jednoznacznie wskazują, że banda agentów na czele z Bolkiem i "pozytywnych idiotów", którzy nie wiedzieli, w którym kościele dzwoni, nie była w stanie niczego obalić. Mit ten, o którym mówił nieżyjący już Kurtyka: "tak w latach 80. Wałęsa był "symbolicznym wodzem", a jego przywództwo i autorytet były autentyczne" ochoczo jest podtrzymywany przez wiele środowisk prawicowych, w których funkcjonują liczni przedstawiciele opozycji solidarnościowej. Niestety, ale ci ludzie ze względu na dysonans poznawczy w większości nie są w stanie przyznać, że ich protesty nie odniosły żadnego sukcesu i były w znacznym stopniu kontrolowane przez komunę. Zniszczenie paradygmatu to uznanie, że komuna upadła, bo komuniści sowieccy uznali, że muszą dogadać się z Amerykanami w kontekście takiego poddania się i przeistoczenia systemu, by jakaś rewolucja nie doprowadziła do pościnania im łbów. Amerykanie przystali na to, bo również bali się rewolucji w kraju, który posiada arsenał nuklearny i woleli mieć maksymalną możliwą kontrolę nad dokonującymi się zmianami.
    Drugi paradygmat to kwestia współpracy z Wałęsą w latach 90., jak też innymi Bolkami, jak Moczulski. Albowiem Polska wcale nie stała się tym, czym jest ze względu jedynie na post-komunę, czy "socjalistów z ludzką twarzą" i trzeba zdać sobie z tego sprawę. Naiwność współpracy z Bolkami wskazuje, że ludzie, którzy w tym uczestniczyli byli ludźmi całkowicie zgubionymi w rzeczywistości lub oportunistami. Bez względu, która opcja ich dotyczy, jest to całkowicie dyskredytujące w kontekście kreowania XXI wiecznych losów Polski. Albowiem nie da się tłumaczyć, że współpracowało się z Bolkami w celach realizowania jakiś politycznych szachów i nie da się bronić takiej postawy. Przy obronie takiej postawy moralnej nie ma najmniejszego problemu, by ktoś nie zaczął bronić wstępujących do sowieckiej AL, a tłumaczących się niepohamowaną chęcią walki z niemieckimi Nazistami. Po prostu na Katonów, na których wielu z tych ludzi się kreuje, to oni niestety w żadnej mierze się nie nadają. Nawet z politycznego punktu widzenia, a gdy mowa o polityce nastawionej na interes narodowy, a nie na własne interesy, istnieją takie sojusze, których się nie zawiera. Można zrozumieć nienawidzących Sanacji, którzy pomimo niechęci do rządu londyńskiego wchodzili w struktury AK, jak też można zrozumieć tych, którzy wejścia w struktury AK odmawiali, ale nie sposób zrozumieć wejścia w struktury budowanej przez Sowietów partyzantki AL. Dokładnie tak samo nie sposób zrozumieć współpracy z agentami sowieckich namiestników, bo to przekracza kwestie polityki krajowej i wynikających z takiej polityki sporów.  

    Tak jak w USA środowiska Nowej Prawicy mówią do Boomersów — to wy nam zgotowaliście ten los — wskazując palcami na takich polityków jak McCain, Bush, a z reguły wszystkich neo-konserwatystów od lat 70. Tak samo w Polsce czas powiedzieć — to wy nam zgotowaliście ten los. Nie potrzebujemy Waszczykowskich i Czaputowiczów, Szyszków i Radziwiłów, ale Sesztáków i Szijjártów. Potrzebujemy nowej, patriotycznej generacji polityków, która umożliwi rozpoczęcie procesu odtwarzania się polskich elit. Generacji polityków, która rozumie współczesny świat. Nie patrzy na ten świat przez pryzmat jakichś mrzonek zbudowanych na wizjach wytworzonych na przełomie lat 80/90 przez mainstreamowe media zachodnie, a które czytało się na dodatek w polskich przedrukach. Tych mediów zachodnich, które karmiły się taką samą dezinformacją i wykazywały taką samą stronniczość ideologiczną, już na przełomie lat 80/90, jak współcześnie. Generacji polityków, którzy nie przedkładają interesów narodowych ponad bieżące korzyści personalne czy polityczne. Jeśli nie stworzy się warunków do wytworzenia się polskiej elity, a do jej rozwoju niezbędne są odpowiednie warunki, do których nie sposób zaliczyć partyjnego zamordyzmu, to pseudo-elita będzie wysyłana do Polski w walizkach, ale tym razem nie z moskiewskich, ale zachodnich uniwersytetów. Dokładnie tak jak większość dzisiejszej elity wysyłana była do Polski już od lat 90. lub kreowana była przez agentów wpływu wysyłanych z Zachodu. Jeśli takiej elity, nieskładającej się jedynie z łasych na kasę na państwowych posadach w post-kolonialnym kraju, nie da się zbudować to nie tylko Wałęsa, a nie nowy Paderewski czy nowy Banach, będzie reprezentował Polskę na międzynarodowych forach, ale pojawią się następne, cwane Inkarnacje Edko-Dyzmów z poziomem inteligencji ameby i poziomem wysławiania się szympansa. Z przyjemnością będą oni karmili swoje ego na wyjazdach do "zaprzyjaźnionych krajów", ogrywali politycznych frajerów i zbierali oklaski "pozytywnych idiotów".

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz

    PolitycznyPEPE

    KulturowyPEPE

    SpołecznyPEPE